Rewii czar

Jakiś czas temu, całkiem prywatnie, wybraliśmy się do Teatru Sabat, żeby posmakować rewiowego klimatu oraz wieczorowego romantyzmu. 50% "zespołu" miało przed oczami film "Lata 20, lata 30", a 50% nastawienie na widowisko z mocnym akcentem na "taneczne". Jak było? Oto krótki zapis naszych wrażeń, które były jednak dość ambiwalentne.

Po pierwsze, nastawienie mieliśmy bardzo dobre, biorąc pod uwagę to, co wcześniej już się słyszało o Małgorzacie Potockiej, cenę biletów i zapowiedź lekko nobliwego, przedwojennego szyku. Po drugie, jeszcze przed spektaklem i wejściem do teatru, jak również po finałowych oklaskach, kiedy zdanie nasze ugruntowało się już w zasadzie (co zazwyczaj tak szybko się nie zdarza), mieliśmy wrażenie, że tego typu przedsięwzięcie, starania i odwagę cenić należy bardzo wysoko. Tak było przed i po spektaklu, z tym, że "po", "małych ale" znalazło się jednak niemało.

Królowa polskiej rewii nieco podupadła na zdrowiu, co widać było w czasie jej króciutkich występów. Kilka kroków, powiedzmy tanecznych, niepewnie stawianych i ociężałych powodowały u niej zadyszkę, a mimo to starała się czarować jak zwykle uwodzicielskim uśmiechem.
Spektakl, na który się wybraliśmy, nosił tytuł "Bo to jest miłość".
Wnętrze teatru Sabat sprawiało wrażenie jakby czas się tam zatrzymał. To dzięki przedwojennemu wystrojowi sal, który owszem tworzył harmonię z tym co się tam wystawia, jednak zakurzony (dosłownie) również był przeokrutnie. Kelnerzy, odpowiednio ubrani i zaopatrzone bary niezaprzeczalnie przywoływały na myśl lat 30 (a może i nawet 20). Niestety przekąski, które nam podano też zdawały się jakby dotknięte zębem czasu, co wymagało późniejszego odchorowania.

Postanowiliśmy nie zostawać na "Sabat Dancing Night", gdyż sądząc po towarzystwie, spodziewaliśmy się także muzyki „nie z tego wieku”. Oględnie mówiąc, nie pasowaliśmy tam mocno, mimo naszych ściśle wieczorowych strojów. Wszyscy byli przecież zaaferowani wagą wieczoru i widać było, że podeszli z odpowiednią atencją nie tylko do zawartości kieliszków, którymi nas przywitano, ale też do swoich strojów i roli widowni jako takiej (trafił się oczywiście "typ" w porwanych dżinsach i bluzie z kapturem "Fruity of the loom", ale co tam).

Doceniając wkład pracy w tego rodzaju spektakl, powiedzieć trzeba jednak, że my nie zapałaliśmy wielką miłością do Operetki. Może dlatego, że śpiew sopranistek i tenora, choć imponujący, w dużej mierze zdominował przedstawienie i wywołał małe niezadowolenie, gdyż oczekiwaliśmy więcej tańca. Taniec też niestety nie zawsze spełniał pokładane w nim oczekiwania. Cóż może rewia, której elementy, jak przystało na teatr rewiowy, dominowały, po prostu nam nie "podpasowała". Niekoniecznie potrafiliśmy dostrzec walory estetyczne i artystyczne w ciągłym wypinaniu tyłka i machaniu nogami pań w kusych strojach, szczególnie przez tancerki po 40-stce (oj). Na szczęście widowisko, choć na początku zdawało się senne i monotonne, od połowy stało się dość dynamiczne. My szczególnie zwróciliśmy uwagę na tańce solo i w parze, wykonywane przez młodych tancerzy, którzy specjalizowali się w tańcu współczesnym oraz tańcu na szarfach. Ten pierwszy pełny był pasji i zmysłowości, zaś drugi budził nie tylko podziw, ale i silne emocje. Chapeau bas za piękne stroje, zmieniane przy każdym tańcu i utworze. Szacunek także dla wspaniałego akompaniamentu, granego na żywo.

Chociaż Pani Potocka na stronie internetowej przekonuje, że jej teatr jest najlepszym miejscem na zorganizowanie kolacji dla 250 osób, nam było tam dość ciasno. I to mimo tego, że przedstawienie oglądało w tym dniu może 60 osób. Wiszące na ścianach dyplomy i zdjęcia zachęciły nas do tego by zgłębić historię powstania teatru i sukcesu Małgorzaty Potockiej. Otóż Artystka ze swoim zespołem baletowym Sabat wystawiała w najróżniejszych zakątkach świata, do pewnego dramatycznego wydarzenia. Statek, na którym dawali występ, został porwany przez terrorystów i wtedy artystka obiecała sobie, że jeśli przeżyje, założy pierwszą po wojnie scenę rewiową w ojczyźnie. Dotrzymała słowa, najpierw założyła Klub Tanga, który w 1999 r. zamknęła, żeby w 2002 roku, we wnętrzach Teatru Kameralnego, stworzyć teatr rewiowy Sabat. Jego odnowione wnętrza nominowane były do nagrody „Modernizacja 2001”. Teatr za promocję Warszawy w świecie otrzymał prestiżową nagrodę "Warsaw Destination Alliance".

Podsumowując, miejsce ciekawe, artystka znana, często pojawiająca się na łamach prasy, klimat bliski przedwojennemu (chyba), rzadka sztuka operetkowa, elementy baletu, do zobaczenia to wszystko na pewno, ale trochę zakurzone, ciasne i póki co dla nas, na raz. Warto jednak sprawdzić samemu, ze względów, o których wspomnieliśmy na wstępie.


 Marcela, 
 Moro 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Zapraszamy do dyskusji.

Warszawski Zwiad © 2016. Wszelkie prawa zastrzeżone! Szablon dla Chrome, stworzony przez Blokotka | modyfikacje: weblove.pl | dostosowanie: Moro