Miasto (nie) moje a w nim…

Jestem tak zwanym słoikiem, choć de facto słoików ani nie przywożę, ani nie wywożę. Pracuję i studiuję w Warszawie, choć w niej nie mieszkam. 

Może dlatego moje spostrzeżenia dotyczące tego miejsca nie trafią do wielu z was.

[ 1 ]
Wjeżdżam do Warszawy, wysiadam na dworcu Wileńskim, do pracy mam dwa kroki. I te dwa kroki wystarczą, aby po raz kolejny poczuć gorycz związaną z przebywaniem tutaj. 

[ 2 ]
Już na wstępie, gdy jestem jeszcze w pociągu, słyszę tylko bzdurne opowieści o „melanżach”, o alkoholu, o tym kto kogo przeleciał. Hałas rozmów, wręcz horrendalny, doprowadza mnie do szału, zakłóca mój wewnętrzny spokój, szarpie nerwy, wzbudza napięcie i stres, męczy. Nie znoszę tego. Chwilę później, gdy już wysiadam z zatłoczonego i hałaśliwego pociągu, jest coraz gorzej. Tu mnie ktoś kopnie, tu mnie ktoś popchnie, tutaj szarpnie, tam kichnie w kark. Ale słowa „przepraszam” nie słyszę od nikogo.

Nie usłyszę, bo mnie nie ma. Tak samo, jak nie ma każdego z nich. I to jedyny plus. Wszyscy jesteśmy kartonowymi postaciami, hologramami bez emocji, bez świadomości, bez życia. Każdy z nas pędzi w swoją stronę i nie interesuje się towarzyszami podróży. Jesteśmy sobie tak bardzo obcy, że nic dla siebie nie znaczymy. Każda postać to statysta, wypełniacz scenerii dla innej postaci. Akurat ten aspekt lubię – anonimowość, otoczka, do której nikt nie chce przeniknąć, nikt nie chce poznać wnętrza, nikomu nie muszę otwierać drzwi. I tutaj od razu przypominają mi się wersy z fenomenalnego utworu VNM-a „Widzę ich”:

Zostaje sam, tych ludzi już nie pamiętam 
I pewnie myliłem się w 99 procentach 
I nie zrozum tego źle 
Ja opisuje ich - oni opisują mnie

[ 3 ]
Inna sprawa, zupełnie odrębna, to krajobraz ukochanej Stolicy. Już na samym starcie rzucają się w oczy wszechobecne „szmaty” zachęcające (mnie akurat zniechęcają) do zakupu czegokolwiek, czy skorzystania z usług różnych firm – od ogrodniczych przez budowlane aż po te świadczące „masaże relaksacyjne z hepi endem”. Obdrapane kamienice, otulone oddechem Gierka, czy obrzydliwe, pełne dziur i wyrw, parujące drogi, momentami odbijają się na mojej psychice na tyle silnie, że przed oczami ukazują mi się jedynie: kruchość, słabość, marność, szarość, bezsens. Zastanawiam się wtedy, jak można kochać to miasto, a jednak można je kochać na tyle, żeby – jak pokazała historia – bez zastanowienia przelać za nie krew. 

[ 4 ]
Idę ulicą Kijowską, widzę starszego mężczyznę ubranego jedynie w spodnie, palącego papierosa na balkonie zrujnowanej kamienicy, patrzącego bezmyślnie gdzieś w dal – dokładnie tak wyobrażam sobie życie tutaj. Życie tak samo obdrapane i zniszczone, jak te samotne, rozpamiętujące terror sprzed lat, kamienice.

[ 7 ]
[ 8 ]
Jednak z drugiej strony, będąc w innej części Warszawy, a dokładnie – w ścisłym centrum – życie wygląda zupełnie inaczej. Ale czy lepiej?

[ 5 ]
Zatłoczone skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, co chwilę ktoś trąbi, co jakiś czas ktoś krzyczy. Na chodnikach pełno ludzi, każdy w pośpiechu pędzi gdzieś w niewiadomym celu, wszyscy się mijają. Pośpiech, pęd, napięcie, ciągły stres. Dookoła kolorowe neony sklepów, klubów, kawiarni, restauracji. Idę razem z tym tłumem, w tym peletonie, odpływam myślami, potykam się o wystającą płytę chodnikową, ledwo łapię równowagę, stoję, zatrzymuję się, patrzę na Pałac Kultury i Nauki.

STOP. Chwila. Warszawo, zwolnij. Naprawdę chciałbym Cię pokochać, ale nie umiem, nie nadążam.

[ 6 ]

 CIN. 


__
[ 1 ] fot. Moro, luty 2014,
[ 2 ] fot. Cin, październik 2014,
[ 3 ] fot. Moro, sierpień 2014,
[ 4, 5 ] fot. Moro, styczeń 2014,
[ 6 ] fot. Moro, maj 2014,
[ 7, 8 ] fot. Oleander, 17 listopada 2014.

3 komentarze :

  1. To jest chyba problem wielu przyjezdnych. Nie mieszkam w Warszawie dopiero kilka lat, a już pojedyncze wyjazdy do niej zaczynają mnie irytować. Z jednej strony tęsknię, bo się w niej wychowałam i jestem przyzwyczajona do pośpiechu i tłumu, który Ci tak przeszkadza. Z drugiej irytuje mnie coraz intensywniejszy ruch samochodowy, od spalin boli mnie głowa i w zasadzie tylko jazda rowerem sprawia mi w tym mieście przyjemność. No i spacery na mało uczęszczanych duktach. Miałam wiele lat, by się ich nauczyć. Wiem które odcinki przejechać metrem czy tramwajem, a które warto przejść piechotą. Pan w spodniach na balkonie jest trochę taki jak ja. Gdybym mieszkając na Pradze miała mieszkanie z balkonem, pewnie od czasu do czasu wychodziłabym w szlafroku popatrzeć bezmyślnie w dal. My mieszczuchy tak mamy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, jak jadę z domu autobusem i metrem, nie słyszę opowieści o melanżach i kto kogo przeleciał.

    A Praga, swoją drogą, nie jest najlepszą wizytówką miasta. Osoby spoza Warszawy i rzadko w niej bywające, mają zapewne w głowach obraz, utrwalony w mediach: zakochane pary, obściskujące sie na Moście Świętokrzyskim, wszyscy mieszkają w apartamentowcach (ale w Śródmieściu) i mają Pałac Kultury za oknem.

    OdpowiedzUsuń
  3. W swoim czasie prawy brzeg trochę jednak poprawił swoją opinię gdy np. pojawiły się tu tzw. modne kluby. Teraz rusza metro, podobno rewitalizacja ma być faktem. Nie twierdzę, że to bajer w Bel Air, prażka to prażka i spore zaległości, ale teksty o melanżach i ruchaniu to akurat w tym przypadku z pociągu pochodzą, jak mniemam (kier. z Tłuszcza). Widoki na Wileńskim rano dają do myślenia, a praskiej ferajny przecież tam nie ma. Za Wisłą, na Śródmieściu, południowym, pomieszkiwałem akurat trochę i pamiętam, że tamtejsze podwórka i bramy (np. Krucza i Wilcza) z permanentną ekipą w "gordonkach" od praskich wcale się nie różniły tak wiele. A samo życie na Śródmieściu, powiem wam, miało też kilka bolączek, ale to historia na dłuższą opowieść;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszamy do dyskusji.

Warszawski Zwiad © 2016. Wszelkie prawa zastrzeżone! Szablon dla Chrome, stworzony przez Blokotka | modyfikacje: weblove.pl | dostosowanie: Moro